Pojechałem no i było jak zwykle, czyli:
Niezawodny Czarny odebrał mnie z lotniska i ugościł z Pauliną pod swoim dachem.
Piątkowy trening w Ren Shin Kan, był jak zawsze fenomenalny.
Jak zwykle wszystko pokićkałem i egzamin zamiast w niedzielę, jak myślałem, zdawałem w sobotę.
Czyli jak zwykle, no prawie. Na sam koniec egzaminu rozszalał się alarm przeciwpożarowy a niedzielę spędziłem jako półprzytomny hafciarz, który swe niezbyt szlachetne, w moim wykonaniu, rzemiosło urozmaicał sobie utratami przytomności, niekiedy całkiem spektakularnymi. Na macie tego dnia nie spędziłem za dużo czasu a w dodatku jako, że w tym dniu przewracanie się w mniej lub bardziej kontrolowany sposób było moim sposobem na przemieszczanie się to służyłem moim aikido companieros za uke. Rolę tori postanowiłem sobie odpuścić, umiejętność koncentracji ograniczała się do bardzo podstawowych funkcji organizmu jak: oddychaj, nie wymiotuj na macie, przeżyj.
No to tyle. Powrót na szczęście poszedł tak gładko jak wyjazd.
Dziękuję wszystkim, którzy roztoczyli nade mną swą opiekę kiedy przebywałem na Wyspie.
Szczególnie gorąco dziękuję Bartkowi i Paulinie, Richardowi i Monice. Z niecierpliwością wyglądam okazji by widzieć was znowu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz