piątek, 8 lipca 2011

Wreszcie dojrzały!

Mam na myśli owoce od Chasyda, o których pisałem wcześniej.
Będę wrzucał je tu w dawkach nie za wielkich, bo ciągle podlegają moderacji.
Jak już będą gotowe żeby je wszystkie pokazać to poukładamy ładnie w galerię i wrzucimy na naszą stronę klubową.  

Rozgrzewka na treningu w I L.O. im. K. Wlk
(wyginam się ja, tori to Mariusz) fot. Daniel Kiedrowski

środa, 6 lipca 2011

Spotkanie z kolegą z "ZOB-u"


W zeszłym tygodniu, zdaje się w środę zadzwoniła do mnie jedna z uroczych pań z sekretariatu I L.O. im K.Wielkiego, gdzie od paru miesięcy wynajmujemy salę, żeby poinformować, że treningi Ai Ki Do w lipcu odbywać się nie mogą z powodu mniej lub bardziej zawiłych względów organizacyjnych. Rozwiązaniem sytuacji byłyby oczywiście prowadzenie treningów w plenerze co nie przeszkadzało by mi ani trochę, choć obawiałem się kapryśnej aury. Może nawet pomogłoby trochę więcej czasu poświęcić na aikiken i aikijo. No cóż w sumie z cukru nie jesteśmy a cierpienie uszlachetnia, pomyślałem i beztrosko odpędziłem chmurę obaw o zdrowie kondycję naszych klubowiczów napędzoną mi nad głowę przez meteorologiczne niewiadome.
W drodze do domu z czwartkowego treningu (30.06) a nie zajmuje mi ta przechadzka więcej jak trzy minuty, spotkałem kolegę z lat kiedy obaj należeliśmy do ZOB-u a było to dawno temu, kto pamięta ja dawno pamięta też Pomysłowego Dobromira i "Węglem i piórkiem". ZOB to organizacja bardzo stara, rygorystyczna w swoich założeniach ideowych wręcz fanatyczna można by powiedzieć, w której ogromną rolę odgrywa dyscyplina, sumienność i hierarchia, hierarchia nie byle jaka. Skrót ZOB należy z namaszczeniem tłumaczyć, wg. znakomitego znawcy i badacza tematu x.W.Lewandowskiego (którego autorytet można by porównać tylko z autorytetem Ambrożego Kleksa lub Papcia Chmiela), jako "Zorganizowana Obraza Boska" powszechnie znana jako ministranci.
Orzełek ZS "Strzelec" OSW stosowany na podstawie
umowy z Ministerstwem Obrony Narodowej.
 
Co z tym kolegą jednak? Przywitaliśmy się uprzejmie i tak od słowa do słowa okazało się, że działa teraz w organizacji o bardzo szlachetnym rodowodzie, mianowicie w "ZS Strzelec" oddział w Zduńskiej Woli. (1), (2), (3). Kto ciekawy co to jest? Podaję trzy linki powyżej do artykułów w Wikipedii gdzie wszystko jest ładnie opisane i gdzie znajduje się więcej linków. Co z tym Strzelcem jednak no bo, że jest i działa to bardzo dobrze i pięknie, ale co nam po tem? Oddział Zduńskowolski korzysta z lokacji, która to po omówieniu szczegółów, którymi nie będę was zanudzał została użyczona na gościnne treningi dla Ren Shin Kan.
 
Czas treningów pozostaje zatem bez zmian, wtorki i czwartki o godzinie 18:00. 
Miejsce ul. Dąbrowskiego 4.




wtorek, 5 lipca 2011

Jak wyglądały?


Kto zna moją słabość do szabli polskiej zrozumie dlaczego ślęczałem nad lektura tego skądinąd bardzo ciekawego bloga. Oto na co trafiłem, a śmiech musiałem tłumić bo czytając siedziałem w miejscu gdzie buchać śmiechem nie wypada.

"Pewien amerykański dziennikarzyna filmowy, przeprowadzając wywiad z sędziwym już Akiro Kurosawą, zapytał:
- A dlaczego pojedynki na miecze w pańskich filmach są tak mało widowiskowe?
Kurosawa spojrzał na niego z ukosa, westchnął i rzekł:
- Wie pan, ja po prostu pamiętam z dzieciństwa, jak takie walki wyglądały."
 Źródło: http://belizar.blox.pl/2010/08/Trzy-uwagi-na-marginesie.html


piątek, 1 lipca 2011

Raki

Mam szczęście do raków. W sensie do ludzi urodzonych w tym znaku. Nie żebym był przekonany do poprawności astrologicznych gawędźb, ale to nie zmienia faktu, że spora część moich bliskich znajomych urodziła się właśnie kiedy po niebie kroczył rak.
Dzisiaj chcę wspomnieć o dwojgu z nich i to nie oddzielnie, bo mówić o nich oddzielnie to tak jakby mówić o Platonie bez Arystotelesa, lub odwrotnie.
Gdyby żył świętowałby swoje urodziny mój Sensej Mr William Smith, cztery dni temu 26 czerwca rocznicę swoich urodzin obchodziłaby Lady Pat Narey.
Związani byli ze sobą nie tylko relacją mistrza i ucznia na macie, byli wielkimi przyjaciółmi poza nią. Ja miałem na tyle szczęścia w życiu, że dane mi było ich poznać i cieszyć się ich towarzystwem w dojo, przy wspólnym stole, w samochodzie podczas wyjazdów na kursy lub na ławce w ogrodzie domu w Quarry Bank.
Poznałem Mr Smith-a nie na macie, lecz przy drzwiach dojo kiedy wychodziłem z połatanym plecakiem na grzbiecie po wtorkowym treningu. Przedstawił mnie Mr Mike Smith to był mój drugi trening w Cradley.
To wtedy właśnie Mr Smith powiedział do mnie " Nie możesz spać w tych krzakach, przeprowadzisz się do dojo." a Mike dał mi swój klucz do budynku. Tak zrobiłem i zostałem tam celebrując najszczęśliwszy czas mojego życia przez sześć miesięcy jako uchi deshi.
Dopiero niedawno podczas ostatniej wizyty w mojej Alma Mater dowiedziałem się przy okazji rozmowy, nie pamiętam już teraz z Sam czy Rebeką, że wtedy Mr Smith musiał swoją niezłomną postawą wobec decyzji, którą podjął, przekonać wielu którzy mniej entuzjastycznie podchodzili do pomysłu wpuszczenia do dojo nikomu nieznanego przybysza, którego zasób słów w wielu wypadkach ograniczał się do wyburczenia jakichś niezrozumiałych sylab w narzeczu, które mogłoby uchodzić tylko i wyłącznie za język angielski jeśli sami odbiorcy byliby członkami jego plemienia.
Lady Pat poznałem naturalnie już na macie, prowadziła swoje treningi w środowe wieczory zaczynając o 19stej. Tylko ja mówiłem do niej Lady Pat większość pomijała tytuł sugerujący szlacheckie pochodzenie i mówiła po prostu Pat lub auntie Pat. Szybko się zaprzyjaźniliśmy, jak mało kto miała cierpliwość do wsłuchiwania coraz dłuższych gulgotów wydobywające się z mojego gardła i jako jedna z nielicznych była na tyle uprzejma żeby mnie poprawiać. W moim mieszkaniu, które wynająłem na przeciwko dojo, na mojej pierwszej proszonej kolacji to oni pojawili jako nasi (Kasia była wtedy u mnie w odwiedzinach) goście Mr Smith i Mrs Smith, Lady Doreen (też rak, chyba) i Lady Pat. Wiele lat później to Lady Pat jako jedyna zdołała posłać mnie z na matę w takim ukemi, że po treningu wieczorem dziękowałem opatrzności za przetrącony obojczyk i cały kark.
 Wszystkiego najlepszego.

I have a luck for meeting cancers in a sense to meet people who are borne under this astrological sign. Not that I believe in all this astrological waffle, but that doesn't change a fact that a lot of my very close friends are astrologically cancers.
Today I would like to tell you about two of them. I can't speak of them separately it would be like talk about Plato and not to mention Aristotle or the other way arround.
Today, if still around, he would celebrate his birthday, my sensey, Mr William Smith. Four days ago on June 26th we remembered about Lady Pat Narey and we wished her a happy birthday.
They were not only like master and his student on the matt, most important of all they were great friends.
I have been lucky to meet them and cherish few moments with them by a table during a meal, in a car on the way to courses, on a bench in a garden in a backyard of the house in Quarry Bank.
I first met Mr Smith not on a matt. I met him first in a doorway of a Ren Shin Kan dojo, he walk in and I was leaving with my old backpack on my shoulders after Tuesday training. I was introduced to him by Mr Mike Smith. And that was then when Mr Smith said that I have to stop sleep in a bushes and I should move to the dojo. It was Mike who give me his key to the building. I moved in, and I enjoined a happiest time of my life being uchi deshi for six months until I moved to the flat across a street.
Recently I discovered that Mr Smith had to defend his decision of letting in to the building an unknown foreigner whose vocabulary at that time was limited to growl and hum in a language that could be identified as English only by very kind ones of his own tribe.


I meet Lady Pat on a matt. She was teaching on Wednesday evenings at 7pm. Only I used to address her Lady Pat suggesting her noble ancestry, everybody called her simply Pat or Auntie Pat. We become friends in no time, she as one of the few had a patience to listen to my mutter and was kind to correct me.
They were my first guests. In my flat just across the street from the dojo invited for our (Kasia was visiting) first dinner party appeared Mr & Mrs Smith, Lady Doreen (also astrological cancer-not sure) and Lady Pat. Years after this party Lady Pat, first and only managed to send me to a matt on a way that later on the evening when I hold a glass off wine in my left hand I thank to providence that it is my right collar bone is shatter not neck. She was 65.
  Happy birthday.