piątek, 23 marca 2012

Mood.


Did I mention that I'm a huge fan of the "Dune". Actually "a huge fan" is not exactly a proper term to describe my attitude towards that novel. I think it is the best book ever written.
One of my favourite quotes from it is:

Martial Arts, Dune
"Mood? What has mood to do with it? You fight when the necessity arises no matter the mood! Mood's a thing for cattle or making love or playing the baliset. It's not for fighting."
Gurney Halleck spoke these words to Paul Atreides when during training session Paul didn't feel like training, he didn't feel like fighting and said:
"I guess I'm not in the mood for it today".
You can imagine that he was eventually pushed to be in a mood, last Gurney's words before continue the training were:
"Guard yourself for true!"
We all feel like that more often that we would like to admit even in front of ourselves. But guess what, Gurney here is  100% right. This quotation always pushed me up from my knees to stand up straight and stop being a cattle. What we do is Martial Arts. If I step on the matt with attitude of "not being in a mood" I will waste my time. I will waste time of my companions. I will show no respect towards people, place and principles. And that is disgraceful.

poniedziałek, 5 marca 2012

Veni, Vidi, Aegrotavi

Zaczęło się od tego, że postanowiłem pojechać na UKA Winter School 2012. Korzystając z okazji chciałem na treningach w Dudley-iskim Ren Shin Kan poprosić o wskazówki dla mnie na potrzeby przyszłego egzaminu mojego prowadzącego Mr Philipa Smith-a. Napisałem więc do niego prosząc, by na treningach popatrzył na mnie krytycznie i zgromił na koniec pobytu podpowiadając co mam poprawić. W odpowiedzi na mój list otrzymałem lakoniczne: zdajesz teraz, wypełnij formularz jest w załączniku. Pomyślałem, że pewnie coś moim koślawym angielskim pokaleczyłem więc piszę: że przepraszam za nieszekspirowską składnię i że chodziło mi... itd. Odpowiedź i na to była lakoniczna :-): "Zrozumiałem dobrze za pierwszym razem. Zdajesz teraz." Nie będę się z koniem kopał pomyślałem i formularz wypełniłem.

Pojechałem no i było jak zwykle, czyli:
Niezawodny Czarny odebrał mnie z lotniska i ugościł z Pauliną pod swoim dachem. 
Piątkowy trening w Ren Shin Kan, był jak zawsze fenomenalny. 
Jak zwykle wszystko pokićkałem i egzamin zamiast w niedzielę, jak myślałem, zdawałem w sobotę. 
Czyli jak zwykle, no prawie. Na sam koniec egzaminu rozszalał się alarm przeciwpożarowy a niedzielę spędziłem jako półprzytomny hafciarz, który swe niezbyt szlachetne, w moim wykonaniu, rzemiosło urozmaicał sobie utratami przytomności, niekiedy całkiem spektakularnymi. Na macie tego dnia nie spędziłem za dużo czasu a w dodatku jako, że w tym dniu przewracanie się w mniej lub bardziej kontrolowany sposób było moim sposobem na przemieszczanie się to służyłem moim aikido companieros za uke. Rolę tori postanowiłem sobie odpuścić, umiejętność koncentracji ograniczała się do bardzo podstawowych funkcji organizmu jak: oddychaj, nie wymiotuj na macie, przeżyj.
No to tyle. Powrót na szczęście poszedł tak gładko jak wyjazd.

Dziękuję wszystkim, którzy roztoczyli nade mną swą opiekę kiedy przebywałem na Wyspie.
Szczególnie gorąco dziękuję Bartkowi i Paulinie, Richardowi i Monice. Z niecierpliwością wyglądam okazji by widzieć was znowu.